Fahrenheit 451 – pożar w teatrze

Fahrenheit 451 (plakat)
Fahrenheit 451 (plakat)

W odległej lub wcale nie tak odległej przyszłości nastały rządy wizjonerów. Wizjonerów, których marzeniem jest doprowadzić do wyeliminowania słowa pisanego, do uproszczenia, zrobotyzowania wręcz języka. Społeczeństwo, które tworzą pełne jest odczłowieczonych jednostek, które przestały myśleć, żyją od tabletki do tabletki, bo jedynie prochy pozwalają im funkcjonować w tym świecie powszechnej szczęśliwości.

Strażnikami nowego ładu są strażacy, którzy mają nieograniczoną władzę, jeśli chodzi o książki. Są oni też strażnikami sumień, a każda nieprawomyślność jest skrzętnie rozliczana. Każdy totalitarny system, działający w niezgodzie z ludzką naturą, musi dorobić się buntu. Jednostki podejrzane są jednak bardzo sprawnie prowokowane i dekonspirowane.

Przedstawienie zorganizowane jest między kartami książki. Widzowie mają przed sobą robaczki liter pełzające po ścianach. Słyszą cytaty wybrane z książek, takie które wskazują zagrożenia i uzmysławiają wagę wolności, różnorodności, ciekawości i myślenia.

Bohaterowie wśród tych tekstów przędą różne wersje swojego życia, jakby słowa Raya Bradbury’ego mieszały się i na oczach widzów tworzył się koktajl różnych możliwości. Trudno mi porównywać przedstawienie do książkowego oryginału. Wydaje mi się, że jest to raczej wariacja na temat książki, choć główne wątki są obecne, a przesłanie wciąż aktualne. Książkę czytałam wieki temu, po spektaklu nabrałam ochoty, żeby do niej wrócić. A jak książka, to i film, ciekawe jaki będzie powrót po latach.

Twórcy wykorzystali ciekawe środki do tego, aby wzbudzić u widza poczucie dyskomfortu. Obraz życia bez książek sprowadzony jest do najprostszego minimum, a przejawy samodzielnego myślenia od razu są karane. Szczęście człowieka zdaniem przedstawicieli systemu polega na tym, że nie różni się on od innych, nikt mu nie powie, że jest gorszy, bo przecież wszyscy są tacy sami. Aż dochodzi do momentu, kiedy jedna z bohaterek, patrząc na identyczne twarze widzów, mówi, że chciałaby być sobą. Być sobą w świecie totalitarnym? Nawet zabić się nie można porządnie. Czy jest inny świat? Po pokonaniu wielu trudów natrafisz na ludzi czytających, którzy, jak się okazuje, nie wyginęli.

Wśród aktorów na szczególne oklaski zasłużyli Dorota Androsz, która widowiskowo kończy życie swojej bohaterki, Katarzyna Figura, jako uosobienie niepozornej spiskującej gospodyni oraz Jakub Mróz, który z wdziękiem potrafi wprowadzić niepokój w życie widza.

To spektakl, o którym trudno mi powiedzieć że się podobał albo nie podobał. To przedstawienie, które zostaje gdzieś w głowie na dłużej i uwiera. Jest jak drzazga, która wywołuje stan zapalny, tyle że nie w ciele, a w umyśle. Od świata opisanego przez Bradbury’ego, a przedstawionego przez zespół Teatru Wybrzeże, dzieli nas wcale nie tak wiele.

Fahrenheit 451-Kapitan i MontagZdjęcie pochodzi z materiałów Teatru Wybrzeże

Reżyseria: Marcin Liber
Adaptacja i dramaturgia: Marcin Cecko
Scenografia: Mirek Kaczmarek
Muzyka: Filip Kaniecki alias MNSL
Kostiumy: Grupa Mixer
Asystent reżysera: Katarzyna Z. Michalska
Inspicjent: Jerzy Kosiła

Obsada:
Dorota Androsz jako Linda-Mildred
Katarzyna Figura jako Kobieta / Gwiazda
Katarzyna Z. Michalska jako Klarysa
Piotr Biedroń jako Montag
Michał Jaros jako Montag
Maciej Konopiński jako Montag
Michał Kowalski jako Kapitan
Jakub Mróz jako Kaj
Cezary Rybiński jako Profesor Faber
Filip Kaniecki alias MNSL (muzyka na żywo).

Dodaj komentarz