Styczniowa aura była w Polsce bardzo surowa, kiedy wylatywaliśmy na Cypr – do Larnaki. Mróz i skumulowane opóźnienia samolotów przez oblodzenie spowodowały, że przylecieliśmy na miejsce w środku nocy. Dzień jednak okazał się ciepły i słoneczny, co zrekompensowało nam wszelkie podróżne przygody.
Podczas dziesięciu dni zwiedziliśmy pobieżnie trzy miasta: Larnakę, Nikozję i Pafos, oraz oglądaliśmy krajobrazy z autobusu podczas podróży między nimi.
Larnaka – sprawia wrażenie miejscowości wypoczynkowej z atrakcjami dla turystów. Jeśli jednak chcecie zwiedzić jakieś muzeum, to sprawdźcie godziny otwarcia. Muzea czynne są dość krótko w ciągu dnia.
Napotkaliśmy w tym mieście sporo pięknych i klimatycznych miejsc od nabrzeża poczynając po Słone Jezioro.
Uwagę zwraca roślinność tak różna od polskiej. Wszechobecne palmy i opuncje, odmiany sosny, ten gatunek chyba u nas nieobecny, oraz wiele mniejszych krzewów tworzą specyficzny krajobraz.
Trafiliśmy tu w okresie poświątecznym, więc często, szczególnie w Larnace, widoczne były jeszcze dekoracje świąteczne i zimowe. Przyznam że widok bałwanów obok palm był dla mnie pewnym zaskoczeniem 😉
Wybraliśmy się nad Słone Jezioro, żeby poszukać flamingów, jednak były zbyt daleko. Ścieżka nad jeziorem prowadząca do akweduktu zapewniła nam inne atrakcje.
Nikozja – miejsce, gdzie nie da się zapomnieć o trudnej historii ostatnich lat. Miasto podzielone jest na dwie części i żeby przedostać się na stronę zajętą przez Turcję trzeba przejść kontrolę paszportową. Poszczególne części bardzo różnią się od siebie. Wyraźnie widać że po stronie południowej więcej jest inwestycji, choć trochę chaotycznych, a po północnej jakby czas się zatrzymał, co ma swoje uroki dla turysty, ale mieszkańcy na pewno odczuwają różnicę w warunkach życia. W obu częściach poruszaliśmy cię raczej w centrum. Szczególnie przygnębiające wrażenie robi bezpośrednie sąsiedztwo strefy dzielącej miasto. Przechodząc tamtędy nie można zapomnieć, że konflikt nadal trwa.
Pafos – centrum turystyczno-imprezowe. Tu możemy cofnąć się do historii bardzo odległej – można zwiedzić tu mozaiki i tzw Grobowce Królów, które powstały za rzymskiego panowania.
Inną miejscową atrakcją są mozaiki, również z czasów rzymskich.
Piękne nabrzeże z twierdzą zachęca do spacerów, trasa spacerowa na zapleczu grobowców polecana jest jako atrakcja widokowa i faktycznie warto się tam pojawić w czasie zmierzchu.
A w centrum miasta nocne życie toczy się swoim rytmem. Lokale przypominają bardziej te znane z Sopotu czy innych europejskich miast niż tradycyjne tawerny i kto spragniony takich atrakcji może się wybawić. My swoją energię wykorzystaliśmy na liczne spacery, więc raczej podziwialiśmy z zewnątrz.
W każdym z tych miejsc towarzyszyły nam cypryjskie koty – pięknie umaszczone i z puchatymi ogonami. Niektóre dość płochliwe, jednak wiele z nich życzyło sobie głaskania i karmienia 😉 Mieszkańcy przygotowali w kilku miejscach miski i domki dla nich, ale i w innych częściach miasta można było je spotkać.
Czymś czego na pewno trzeba spróbować na wyspie Afrodyty to kawa po cypryjsku – czarna i słodka, podawana w małych filiżankach, grillowany ser halloumi i miejscowe wino – Commandaria, którego próbował podobno sam Ryszard Lwie Serce podczas pobytu na Cyprze.
Od pewnego czasu mam nowe hobby – robię n drutach i szydełku. Chciałam przywieźć sobie z Cypru jakąś włóczkową pamiątkę, ale w sklepach dostępne jest to samo co u nas a na bazarze króluje akryl i sznurek, i choć ładny, to jednak się nie skusiłam. Przypadkiem znalazłam w markecie włóczkę bawełnianą, będzie z niej letnia bluzka 🙂
Wróciliśmy z Cypru z pewnym niedosytem. Wszędzie zostały nieodkryte przez nas atrakcje, niezwiedzone muzea, niespróbowane potrawy, będzie na pewno pretekst, żeby kiedyś wrócić, może w innej porze roku 🙂