Trzech panów w łódce, nie licząc psa Jerome’a to opowieść o wyprawie trzech przyjaciół w górę Tamizy. Łódź przystosowana jest do dłuższych podróży i wyposażona w niezbędne w terenie akcesoria. Czasem mam wrażenie, że jest ich tam nawet zbyt dużo, a najprostsze czynności urastają do wielkości problemów na miarę zagrożeń życia, ale może to tylko złudzenie.
Pierwotnie miał to być przewodnik ze śmiesznymi komentarzami, okazało się jednak, że komentarze przeważyły i powstała humorystyczna opowieść. Oprócz samej wyprawy autor opowiada anegdoty z życia bohaterów oraz wtrąca nawiązania do historii mijanych miast i obiektów.
Trzech panów w łódce nie licząc psa to książka, która jest niezbitym dowodem, że jednak coś mnie śmieszy. Zdążyłam już opisać Depozyt i Przybić piątkę, które miały być powieściami humorystycznymi, ale nijak mnie one nie śmieszyły. Do Trzech panów w łódce wracam co jakiś czas i niezmiennie mnie ona bawi. Czasem próbuję zdefiniować co dokładnie mnie bawi w tej historii i nie umiem. Już czytając sam początek o wszystkich chorobach jakie dotykają bohaterów niemal leżę pod stołem ze śmiechu. Kiedy jednak czytam po kilka słów, na spokojnie, wydaje się to tylko zwykłym tekstem, bez fajerwerków. Jakieś czary chyba.
Wydawnictwo: Młodzieżowa Agencja Wydawnicza, 1986 Tłumaczenie: Kazimierz Piotrowski Liczba stron: 206 Forma wydania: papierowa Moja ocena: 5/6