Liczba stron: 275
Forma wydania: papierowa
Moja ocena: 5/6
Głównego bohatera książki Marka Huberatha poznajemy w trakcie lotu na inną planetę. Z czasem dowiadujemy się, że świat urządzony jest tak, że każda osoba, co określoną ilość lat przemieszcza się z jednej planety na drugą. Na każdej z nich obowiązują inne prawa dla osób o określonym wyglądzie. Wszyscy podlegają drobiazgowej klasyfikacji i od tego zależą ich prawa na danej planecie. Realia tych światów autor z grubsza opisuje ale mam wrażenie, że nie to jest najważniejsze.
Na planecie dochodzi do serii niby przypadkowych śmierci. Mieszkańcy zaczynają kierować podejrzenia w stronę bohatera, że w jakiś sposób przyczynił się on do tych zgonów.
UWAGA!! Spojler!
I tu autor popełnia manipulację: bohater czyta książkę, w której przedstawione są realia podobne jak w jego świecie, określona ilość planet, konieczność podróży co ileś lat itd. Idą za tym przemyślenia jak to może świat wyglądać, i wychodzi mu, że jest on złożony jest z wielu światów, uruchamianych przez czytelnika i włożonych jeden w drugi.
Nasuwa mi się od razu skojarzenie z książką „Świat Zofii” Josteina Gaardera i filmem „Dzieciątko z Mâcon” Petera Greenewaya. W Świecie Zofii główna bohaterka odkrywa, że jest postacią utworu, natomiast w Dzieciątku mamy próbę obarczenia widza odpowiedzialnością za rozwój akcji. Szczególnie ostatnia sena filmu Greenewaya utkwiła mi w pamięci. Aktorzy wnoszą ofiary, które zmarły w trakcie przedstawienia, bo akcja toczy się na scenie, żywi się kłaniają, ale zaraz się okazuje, że widzowie w filmie również są aktorami. Kolejne rzędy wstają i kłaniają się, jakby z pobłażaniem patrząc na widza i mówiąc: tak, to dla Ciebie te trupy. Było to przedstawione bardzo sugestywnie, dlatego zastosowanie tego triku w książce już mnie tak nie zaskoczyło, niemniej przeczytałam z przyjemnością.