Barry’ego Fairbrothera od dwóch dni bolała głowa, ale czułby się źle, gdyby w rocznicę ślubu nigdzie z żoną nie wyszedł. Wszelkie jego starania jednak obracają się wniwecz, ponieważ, kiedy już, wydawałoby się, że dotarli do restauracji, na parkingu przed lokalem Barry wydaje ostatnie tchnienie.
Śmierć każdego człowieka ma wpływ na jego otoczenie, a im ważniejszy to człowiek, tym większe wrażenie robi ona na otoczeniu. A Barry w małomiasteczkowej społeczności Pagford nie był byle kim. Był radnym. Jego śmierć oznacza więc wakat, który trzeba wypełnić. Śmierć Barry’ego jest więc nie tyko czymś smutnym, co dotknęło jego rodzinę i znajomych, ale także bodźcem dla wielu osób do tworzenia sieci powiązań i knucia spisków. Tytuł książki nawiązuje właśnie do tego, co zaprząta głowy mieszkańców: wybór radnego.
Oczywiście wybór jakiegokolwiek radnego nie wchodzi w grę. Miasteczko podzielone jest problemem osiedla Fields, zamieszkanego w dużej części przez osoby z marginesu społecznego. Znaczna część mieszkańców chciałaby odciąć się od tego osiedla, uniknąć kontaktów z narkomanami i zaoszczędzić pieniądze miasta, które miałyby być przeznaczone na pomoc dla mieszkańców Fields oraz na naprawy i remonty zdewastowanego osiedla. Druga część mieszkańców Pagford chciałaby włączyć problematyczne osiedle do miasta oraz utrzymać ośrodek, w którym leczone są osoby uzależnione. Każda z tych grup chciałaby, aby to ich kandydat wygrał wybory.
Walka o stanowisko w radzie wyzwala emocje, które powodują, że ludzie odkrywają swoje twarze. Wyłazi z nich egoizm, kompleksy, ciasnota poglądów, ambicje i wszystko inne, co tylko może być motorem ludzkich działań. Tak jakby Fairbrother był jakąś spoiną, a kiedy jego zabrakło, rozpętała się bezpardonowa walka.
Barry Fairbrother był zwolennikiem przyłączenia Fields do Pagford oraz pomocy mieszkańcom. Sam był najlepszym przykładem na to, że się da. Pochodził z Fields, ale dzięki temu, że w Pagford spotkał właściwych ludzi oraz otrzymał edukację w dobrej szkole, udało mu się wziąć odpowiedzialność za swoje życie i całkiem nieźle radzić sobie w nowym środowisku. Tego samego chciał dla innych mieszkańców miasteczka: szansy na lepsze życie, na to, żeby je zacząć.
Dążenia Barry’ego do poprawy życia mieszkańców Fields przypomniały mi artykuł na temat więzień w Norwegii. Pamiętam, jaka fala oburzenia obiegła internet. Przecież niejeden wolny człowiek nie ma takich warunków jak więźniowie, a przecież płaci za to całe społeczeństwo. Czy jednak nie należy na ten problem patrzeć bardziej dalekowzrocznie? Człowiek, który przez całe życie mieszkał w kiepskich warunkach wśród zaniedbanych, bezwolnych ludzi, wkraczając do lepszych warunków przeżywa szok, może nie zawsze potrafi ze wszystkiego skorzystać, może coś zniszczy, ale kiedy zaakceptuje nową sytuację, kiedy przyzwyczai się do niej, może nie będzie chciał, aby to się zmieniło. Będzie dążył, aby zadbać o swoje otoczenie na wolności. Wydaje mi się, że podobnie to zadziałało w przypadku Barry’ego i kibicowałam przez cały czas mieszkańcom, którzy chcieli kontynuować to, do czego dążył. Nie oznacza to, że ta część społeczności to chodzące ideały.
Sporom tym przyglądają się młodsi członkowie społeczności. Mają oni swoje własne problemy związane ze szkołą, dorastaniem i relacjami we własnych grupach. Wpływ dorosłych na ich samoocenę i zdolność racjonalnego podejmowania decyzji często nie jest niestety najlepszy. Dorośli wraz z bagażem doświadczeń dorobili się również ograniczenia w ocenie sytuacji. Pochłonięci ploteczkami i wielką polityką, nie zauważają problemów młodszego pokolenia, a kiedy już je widzą, to nie są w stanie właściwie zareagować.
Walka między frakcjami powoduje nabrzmiewanie atmosfery. Robi się ona coraz bardziej nieprzyjemna i duszna. Aż w końcu wrzód pęka oblewając nieczystościami wszystkich po równo.
Mieszkańcy Pagford to szereg interesujących postaci. Każdy ma jakieś wady i zalety, każdy jednak ulega pewnym swoim słabościom, obciążając swoimi ułomnościami otoczenie.
Mieszkańcy miasteczka odzwierciedlają chyba układ sił w każdej społeczności. W każdym razie czytając tę książkę przypominały mi się sytuacje, może nie identyczne, ale naładowane podobnymi emocjami. Od drobnych, uwidaczniających, ile potrafimy inwencji wykazać, aby się wepchać na przód kolejki do lekarza, po te bardziej doniosłe i złożone, np. związane z otwieraniem niektórych ośrodków Monaru. Okoliczni mieszkańcy często protestowali tak samo głośno, jak część mieszkańców Pagford przeciwko miejscowemu ośrodkowi leczenia uzależnień.
Joanne Rowling konstruuje postaci wiarygodne, pełne, każda z nich ma wyraźną i odmienną osobowość. Postaci te tworzą między sobą wiarygodne emocje i tworzą realistycznie przedstawiony ciąg wydarzeń. Autorka ma również coś co mi się podoba. Nie nazywa uczuć, tylko tak przedstawia sytuacje, aby w nas te uczucia zagrały. To jest to za co lubię np. Steinbecka.
Miasteczko na koniec dostaje jeszcze jedną szansę, aby zmienić swój wizerunek i zadbać o mieszkańców. Pojawiły się kolejne wakaty. Kto tym razem będzie mógł się wykazać? Czy członkowie rady miasta będą umieli powiesić swoje ambicje na kołku i zadbać o dobro mieszkańców?
Trafny wybór nie jest jednak tylko opowieścią. Mam wrażenie, że jesteśmy tam my wszyscy. Każdy z nas jest w jakiejś części Pagfordczykiem. Prześladowaną Sukhvinder albo prześladującym Fatsem, nieradzącym sobie z agresją mężem albo poniewieraną żoną. Jeden ma natręctwa, inny jest tchórzem, ideowcem, czy ślepym egoistą. Każda z naszych cech jest w tej opowieści przedstawiona i wyśmiana. Jednocześnie nie odbieram tej książki jako krucjaty przeciwko ludzkim przywarom. To tylko zwrócenie uwagi na to, że jakość naszego życia w dużej mierze zależy od nas. Wprowadzając w otoczenie złe emocje, szkodzimy samym sobie i ludziom wokół nas. To działa jak lawina.
Wydawnictwo ZNAK, 2012 Tłumaczenie: Anna Gralak Liczba stron (papier): 512 Forma wydania: ebook Moja ocena: 5/6
Jeden komentarz do “Trafny wybór – Joanne K. Rowling”