Liczba stron: 272
Forma wydania: ebook
Moja ocena: 5/6
Tak sobie myślę… to dziennik prowadzony podczas leczenia. Notatki dotyczą często bieżących wydarzeń, ale także wspomnień – znajomych, wyjazdów, udziału w imprezach kulturalnych. Po zakończeniu leczenia notatki się kończą, co oznacza, że okres ten musiał oznaczać rezygnację z ulubionych zajęć i trzeba było czymś pożytecznym wypełnić czas.
Wzmianki na temat leczenia czasem się w tekście pojawiają, jednak Autor wiele uwagi temu nie poświęca. Dopiero na końcu umieszczony został wywiad, skąd dowiadujemy się czegoś więcej o chorobie oraz wsparciu rodziny.
Mimo choroby, która czai się gdzieś tam w tle, książka jest bardzo pogodna. Pomimo, że autor wskazuje różne ciemne strony naszej rzeczywistości, odebrałam ją jako wypowiedź człowieka, który dąży do doskonałości. Wydaje mi się, że dziennik po trosze odzwierciedla nastrój, czy stan ducha autora. Pierwsza część kiedy rokowania były kiepskie i nie było wiadomo czy leczenie przyniesie oczekiwany skutek, komentarz do rzeczywistości jest bardziej zjadliwy, nieprzyjemny, jakby gdzieś tam w środku czaiła się złość, która zabarwia wszystko na czarno. Kiedy leczenie jest w toku, pojawiają się pierwsze efekty, nadzieja, w komentarzach jest więcej łagodności i rozwagi.
Dziennik zaczyna się w październiku 2011 roku ale we wspomnieniach żeglujemy również do czasów wcześniejszych, chłopięcych, młodzieńczych. Możliwe, że to próba podsumowania przeszłości, dokonań, swojego życia.
Jerzy Stuhr wspomina edukację erotyczną z okresu młodzieńczego i zderzenie wyuczonych na filmach Emanuelle zachowań z realnym światem i z prawdziwymi kobietami. Wprost ze świata, gdzie kobieta jest zawsze chętna i zalotna chłopcy przenoszą się w realia, gdzie związek to nie tylko seks i nie zawsze seks, ale również rozmowy, codzienne sprawy i wzajemne wsparcie. Podejrzewam, że dzisiejsza młodzież ma podobny problem, chociaż nauki pobiera z innego źródła.
Autor dostrzega niekorzystną zmianę w świecie artystycznym. Twórca kiedyś swoje dzieło dyskutował i bronił w rozmowach z innymi twórcami. Dziś zdany jest najpierw na samotność a potem na krytyków. Świat artystyczny zastawia na artystę współczesnego pułapki, w które bardzo łatwo wpaść. Taką pułapką jest oglądalność, albo bycie w mediach. Pan Jerzy unika sytuacji, w których uznano by go za celebrytę, narzeka na szołbiznes.
Dość często pojawia się temat etyki – i tej zawodowej i tej ogólnoludzkiej. Dziennik pokazuje nam autora jako osobę uczciwą wobec siebie i ludzi. Jest aktorem poszukującym w sztuce człowieka. Wielokrotnie wspomina inne osoby które spotkał na swojej drodze – aktorów, twórców, znajomych. To wspomnienia pełne ciepła, współczucia. Jest bardzo szczery ale i wymagający – wobec siebie, otoczenia i świata.
Dziennik pełen jest niezrozumienia współczesności. Autor widzi, że wokół niego zachodzą zmiany. Nie wszystkie rozumie, nie wszystkie akceptuje. To niezrozumienie i brak akceptacji często podkreśla.
Jerzy Stuhr jest również obserwatorem gierek politycznych. Obrzucanie się błotem, chamskie komentarze i zachowania, to wszystko budzi niesmak. Jednym z aktualnych wydarzeń są również protesty przeciwko ACTA. Autor widzi w ACTA szansę na ochronę autorów przed złodziejami. Jest to jeden z tematów gdzie nie mogę się z nim zgodzić, ale przecież nie jest to konieczne żeby kogoś podziwiać i szanować. Ja Pana Jerzego Stuhra bardzo cenię i jako aktora i jako człowieka, a ta książka upewniła mnie, że mam za co.
Na koniec dwie rozmowy, w których często pojawiają się tematy poruszane w książce Tak sobie myślę…:
Jeden komentarz do “Tak sobie myślę… – Jerzy Stuhr”