Atlantyk – Pacyfik; W ślady Kolumba – Melchior Wańkowicz

Melchior Wańkowicz - Atlantyk-Pacyfik (okładka)
Melchior Wańkowicz – Atlantyk-Pacyfik (okładka)
Wydawnictwo Literackie, 1989
Liczba stron: 534
Forma wydania: papierowa
Moja ocena: 4,5/6
rating stars 4,5
 

W latach pięćdziesiątych Melchior Wańkowicz wybrał się wraz z żoną w podróż przez południe Stanów Zjednoczonych. Wyruszyli z Nowego Jorku, odwiedzając po drodze najbardziej interesujące ich miasta: Baltimore, Washington, Atlantę, Huston, i dalej na zachód. U kresu podróży docierają do ośrodka fundacji Hartforda i tam spędzają cztery miesiące.

W podróż wybierają się zakupionym na miejscu samochodem, który kosztował niemało, ale wydatek chyba się zwrócił, ponieważ po drodze obeszło się bez usterek. Sam automobil okazał się całkiem wygodny i chyba nieco zbyt szybki. Przy okazji autor poświęca trochę uwagi amerykańskiemu ubezpieczeniu i drogom.

Książkę można podzielić na dwie części. Pierwsza dotyczy samej jazdy. To ciąg anegdot, danych, informacji historycznych, wplecionych w relację z podróży. Autor spotyka po drodze interesujących ludzi, czasem zaczepia ich w barach, i przytacza pogawędki z nimi. Wszystko opowiedziane potoczyście, soczyście, barwnie. Ambitny plan zakłada nocleg codziennie w innym stanie i, o ile pamiętam, chyba się udało.

Druga część to relacja z pobytu w ośrodka fundacji Hartforda. Pisarze, malarze i rzeźbiarze z różnych krajów przyjeżdżają tu, żeby w spokoju pracować. Jednym z zaproszonych twórców jest właśnie Wańkowicz. Oprócz pisania książki autor poznawał okolicę. Wyjeżdżał poza ośrodek – na wystawy, zwiedzanie, czy spotkania ze znajomymi. Przy tej okazji opisał losy kilkorga Polaków, którzy zawędrowali na zachodnie wybrzeże.

Pierwszą część czyta się świetnie. Dane podane są w bardzo łatwostrawnej formie, Wańkowicz jest świetnym gawędziarzem i potrafi każdą historię opowiedzieć ciekawie. Każdy felieton to zgrabnie opowiedziana historia. Jest dociekliwy, dociera do ciekawostek, które potrafią czytelnika wciągnąć. Druga część jest nieco monotonna, choć opis życia w ośrodku fundacji może zainteresować.

W felietonach tych zdarzają się czasem odniesienia do Polski. Autor porównuje nakłady na wydawnictwa, warunki życia pisarzy, nakłady książek, i wychodzi, że pisarze w PRL mieli łatwiej niż w USA, nie wspomina tylko że musieli znosić cenzurę.

Oprócz spraw całkiem rzeczowych mamy w tej książce jeszcze jeden smaczek: wzmianki o relacjach między małżonkami. Narratorem w tej podróży jest Melchior Wańkowicz, czasem tylko przytacza słowa żony, częściej sam komentuje ich dyskusje i przekomarzania. Wychodzi z tego specyficzny obraz relacji małżeńskich. Wańkowicz kreuje siebie na tego mądrzejszego, ważniejszego, żonie oddając tematy babskich pogaduszek, dzieci, opieki nad zwierzętami i sobą. Tymczasem wspomina również, że żona zajmowała się także pracą pisarską w fundacji (inaczej nie zostałaby zaproszona), więc miała widocznie więcej do powiedzenia. Bardziej znany mąż jednak nie dopuścił jej do głosu.

Zakończenie historii tego wyjazdu sugeruje, że będzie ciąg dalszy. Małżonkowie planują pobyt w kolejnej fundacji, a tymczasem udają się za południową granicę do Meksyku. Atlantyk – Pacyfik to pierwsza część trylogii W ślady Kolumba.

2 komentarze do “Atlantyk – Pacyfik; W ślady Kolumba – Melchior Wańkowicz

  1. Witam.

    Zależało Mi, aby odnaleźć sensowniejszą recenzję tej książki, niż standardowa notka, bezuczuciowo i przerażająco zwięźle streszczająca fabułę. Jutowy Worek przyszedł Mi z pomocą, dziękuję 🙂 . Cieszę się i bardzo doceniam, iż czytając tutejsze wrażenie miałem odczucie, iż osoba je spisująca naprawdę przeczytała książkę, dając temu znacznie więcej uwagi, niż „mechaniczni recenzenci”. Tym bardziej, iż takie recenzje potrafią bardzo przydawać się w procesie decyzyjnym: czy sięgnąć po daną pozycję, czy też nie.

    Ja sięgnąłem po pana Melchiora zachęcony przede wszystkim trylogią (uwielbiam, gdy książka posiada kilka (lub więcej) części). Poza tym od niedawna odkryłem w Sobie zainteresowanie literaturą podróżniczą, takim podróżniczym reportażem właśnie. Jedyną niepewnością jaką miałem względem „W ślady Kolumba”, był jej nieco „przykurzony” charakter, podyktowany tak czasem powstania książki, jak i rocznikiem Autora. W tym miejscu jednakże Melchior mile Mnie zaskoczył, dając poznać się faktycznie, jako chwytliwy „gawędziarz”, potrafiąc przekazywać wiedzę w dość przystępny sposób (mógłby nie być nudnym nauczycielem 🙂 ). Do tego dodajmy jeszcze to „przekąśne” poczucie humoru względem Małżonki – tak niby między wierszami nieco trywializowanej i nie branej na poważnie, a jednak… Intrygujące jest owe „a jednak” – tak, jak piszesz:

    „(…) żonie oddając tematy babskich pogaduszek, dzieci, opieki nad zwierzętami i sobą. Tymczasem wspomina również, że żona zajmowała się także pracą pisarską (…).”

    …dzięki której również dostała się do Fundacji Hartforda. Uważny Czytelnik oczywiście tego nie przeoczy, plus różnorakich skrawków Jej Własnego pisarstwa (choć Melchior nie przytacza ich wiele) – brzmią Mi one również zachęcająco (a już na pewno nie płytko i amatorsko). W drugim tomie (który właśnie czytam) Melchior wspomina o wielotomowym pamiętniku, który Królik prowadzi… jakże tu ignorować coś takiego, o trywializowaniu nie wspominając. Mel zdążył odmalować Partnerkę jako istotę ważko zainteresowaną sprawami serca i uczuć, nie zauważyłem jednakowoż aby w którymkolwiek miejscu naprawdę pochwalił, czy docenił Jej Własny talent… Nie brzmi Mi on na totalnego ignoranta, czy szownistę, niemniej… zwróciło to Moją uwagę.

    Zwracasz uwagę na podział książki na dwie części – to była dla Mnie jedna z największych niespodzianek, swoista „wisienka na torcie”. Po pierwsze, nie spodziewałem się niczego innego poza „reportażem drogi”. Po drugie, sama koncepcja miejsca w którym bohaterowie zatrzymali się na te kilka miesięcy, oczarowała Mnie. Niesamowity koncept (mam na myśli ową Fundację Hartforda), zdecydowanie powinno być więcej takich miejsc. Zrobiłem mały research na temat tej konkretnej fundacji, docierając w rezultacie do informacji, iż nie istniała ona dłużej, niż lat (o ile dobrze pamiętam) kilkanaście, z braku zainteresowania potencjalnych współfundatorów (którzy mogliby partycypować w kosztach jej utrzymania). Wielka strata, mam jednak nadzieję, iż więcej było, jest i będzie tego rodzaju inicjatyw (sam bardzo chętnie skorzystałbym z czegoś takiego, urzekła Mnie konwencja, czy cały zamysł przedsięwzięcia: cisza i spokój, kameralna atmosfera…).

    Reasumując oraz wracając do książki „jako takiej”, największą miłą niespodzianką jaką dla Mnie niesie jest to, iż atrakcyjnością wzbija się ponad wspomniane wcześniej „przykurzenie”. Elokwencja autora czyni ją treściwą, anegdotki (czy to małżeńskie, czy historyczne) urozmaicają, a droga… cieszy swym rozmachem każdego, kto lubi podróżować książką 🙂 .

    Piszesz: „Pomysł prowadzenia bloga pojawił się, kiedy odstawiałam na półkę kolejną przeczytaną książkę i uświadomiłam sobie, że za pół roku nie będę pamiętać o czym była.”

    A w innym miejscu: „Wspominam o tym, co na mnie zrobiło wrażenie, a innych spraw, które dla kogoś innego będą ważne, mogę zupełnie nie poruszyć. Piszę głównie o tym, co chciałabym zapamiętać, albo o czymś, co pozwoli mi przypomnieć sobie książkę po latach.”

    Jakiś czas temu odkryłem w Sobie identyczną motywację, co w którymś momencie doprowadziło Mnie do analogicznej aktywności, tyle że w formie nagrań (audycje, coś jak „głosowy pamiętnik”). O „Atlantyku-Pacyfiku” opowiadm w niniejszej audycji:

    http://moliumpodcast.blogspot.com/2016/01/molium-11-co-czytam-nowy-katalog.html

    Pozdrawiam,
    Thomas

  2. Bardzo mi było miło przeczytać Twój wnikliwy komentarz :). Wańkowicz był dla mnie swego czasu odkryciem. Od tamtej pory czeka na przeczytanie jeszcze kilka pozycji jego i o nim. Natomiast nie trafiłam jeszcze na publikacje Królika, choć widzę, że nie tak dawno wydano korespondencję Państwa Wańkowiczów. Pozycja na pewno do nadrobienia. Pozdrawiam również, Danka

Dodaj komentarz