Lot nad kukułczym gniazdem w Teatrze Miejskim w Gdyni

Lot nad kukułczym gniazdem, reż.Krzysztof Babicki | sesja promocyjna | Teatr Miejski im. W. Gombrowicza w Gdyni
Lot nad kukułczym gniazdem, reż.Krzysztof Babicki | sesja promocyjna | Teatr Miejski im. W. Gombrowicza w Gdyni

Lot nad kukułczym gniazdem w reżyserii Krzysztofa Babickiego był moim pierwszym spektaklem obejrzanym w Teatrze Miejskim im. Witolda Gombrowicza w Gdyni. Jak na inicjację, to trafiło mi się bardzo dobre przedstawienie.

Sztuka powstała na podstawie kultowej powieści Kena Keseya o tym samym tytule. Przedstawia ona narodziny buntu wśród społeczności pogodzonej ze swoim losem. Do szpitala psychiatrycznego z drugiej połowy XX wieku trafia nowy pacjent – Randle McMurphy (w tej roli fantastyczny Piotr Michalski). Od samego praktycznie wejścia zapowiada, że teraz on tu będzie rządził. Uzyskanie tego celu wśród pacjentów okazało się bezproblemowe – dotychczasowy lider praktycznie odstąpił pola. Problem pojawił się gdzie indziej – w osobie zimnej i okrutnej siostry Ratched (Dorota Lulka) rządzącej twardą, despotyczną ręką oddziałem. Główną osią fabuły jest narastanie konfliktu między tymi dwiema postaciami przez jego rozwinięcie aż do kulminacji.

Jeszcze przed rozpoczęciem przedstawienia podniosłem jedną brew, czytając program. Zdziwiła mnie obecność wśród twórców sztuki psychologa klinicznego, który pełni funkcję konsultanta naukowego. Ok, sztuka mająca akcję w szpitalu psychiatrycznym, ale co ten konsultant tam wniósł? Po pierwszych kilkunastu minutach wiedziałem już co, cała reszta przedstawienia tylko to potwierdziła. Każdy z pacjentów ma jakiś problem psychiczny (kto by się spodziewał, prawda?). Nie jesteśmy jednak skazani na pokazanie nam palcem wprost, że ten ma to, tamten tamto. To widać – po zachowaniu, tikach, sposobie mówienia, a właściwie całokształcie gry aktorskiej. Choroby psychiczne są moim konikiem. Parę osób z różnymi zaburzeniami miałem okazję obserwować, trochę wiedzy też liznąłem. To wystarczyło, by w krótkiej chwili móc rozpoznać po grze aktorskiej, co komu dolega. Na efekt wspólnej pracy aktorów i psychologa patrzyłem z zachwytem.

Fragment wizji derealizacji Wodza Bromdena (niestety, bez niego na zdjęciu)

Ale nie tylko gra aktorska jest efektem współpracy z psychologiem. Są to też całe sceny. Szczególnym majstersztykiem dla mnie była scena derealizacji Wodza Bromdena. Tu było wszystko: zaburzenia wrażeń dostarczanych przez zmysły (poczucie czasu, kolorów, dźwięków), wyobcowanie od zewnętrznego świata, anhedonia. Dosłownie wszystko. Tak to właśnie odczuwa ktoś doświadczający derealizacji. Wielkie brawa za tę scenę.

Piotr Michalski w roli Randle’a McMurphy’ego
W ogóle Wódz Bromden miał kilka rewelacyjnych scen, z finałową włącznie. Dla obejrzenia nawet tylko ich z chęcią poszedłbym na spektakl jeszcze raz. Grzegorz Wolf grający tę rolę wybitnie zabłyszczał, odgrywając swoją rolę w najdrobniejszych nawet detalach.
Oczywiście nie można zapomnieć o fantastycznym w swojej roli Piotrze Michalskim. Jego charyzmatyczny Randle wzbudził we mnie od razu sympatię i chęć kibicowania aż do samego tragicznego końca.
Billy Szymona Sędrowskiego (w jasnej koszuli)

Kolejną świetną rolą był grany przez Szymona Sędrowskiego Billy – zakompleksiony, nieśmiały, jąkający się, z masą lęków, szczególnie wobec kobiet maminsynek. Bardzo wyraziście odegrane sprzeczne emocje to było coś, dzięki czemu Sędrowski w pełni władał swoimi scenami. Brawo!

 

Dorota Lulka jako siostra Ratched

I tylko z jedną rolą mam nielichy problem. Jest to Dorota Lulka jako siostra Ratched. Mój problem wynika z niczego innego, jak z porównania wrażeń ze sztuki z wrażeniami, jakie miałem kilkanaście lat temu podczas lektury książki. Książkowa Ratched nie pozostawiała cienia wątpliwości co do jej despotyczności, fascynacji okrucieństwem, zimna, braku emocji, dwulicowości. Ratched Doroty Lulki nie była tą zapamiętaną przeze mnie. W książce Randle był dla Ratched przeciwnikiem godnym, ale jednak o klasę niższym, bez szans na wygraną. Tutaj jest przeciwnikiem równorzędnym, czasami nawet przewyższającym ją. W książce ostateczną “wygraną” Ratched zagwarantowywał jej charakter. Zasady obowiązujące na oddziale, bycie szefem pełniły raczej rolę drugorzędną. Tutaj odniosłem niestety odwrotne zdarzenie. Rola Ratched była niestety moim jedynym zawodem w sztuce.

Czy warto na to przedstawienie pójść? Z całą pewnością. Oprócz wspaniałego aktorstwa trzech wyżej wymienionych aktorów i bardzo dobrego lub dobrego pozostałych, świetnego dopracowania sztuki pod względem wiarygodności psychologicznej, dostajemy też oszczędną w wyrazie, ale stosowną scenografię, dopasowaną muzykę powodującą momentami ciarki i budzącą strach. Bardzo spodobał mi się pomysł wpuszczenia wybiegu ze sceny w środek widowni, dzięki czemu można było się poczuć się momentami jak w środku akcji, jakby się było jej częścią. Nie bez powodu zresztą, gdyż ze sceny dwukrotnie pojawiają się sugestie, że widownia to też “psychiczni” rezydenci szpitala.
I oczywiście, co najważniejsze, możemy podumać nad sensownością buntu, łamania zastanego porządku, chęci naprawiania świata, bycia swego rodzaju awanturnikiem. Pomyśleć o tym, że sztuka jest właściwie ponadczasowa i czy czasem jej wymowa, szczególnie w kontekście demokracji, nie jest nadzwyczaj aktualna. Czy powinniśmy buntować się i próbować zmieniać rzeczywistość na lepszą, czy może jednak być pokorni jak pozostali pacjenci? Nie bez powodu psychologowie twierdzą, że młodzieńcze naprawianie świata z czasem ustępuje dojrzałemu pogodzeniu się ze światem. Czy warto być dojrzałym? Czy może jednak warto pozostać młodzieńcem? A jak zostaniemy młodzieńcami, to czy będziemy mieć swojego Wodza, który uwolni nas jak Wódz Bromden uwolnił McMurphy’ego? Moja osobista odpowiedź na ostatnie pytanie jest raczej pesymistyczna. Nie wierzę w happy endy, nawet tak tragiczne jak ten w sztuce. W życiu spodziewałbym się bardziej dalszego ciągu bez udziału Wodza – jako wegetujące warzywo.

Moja ocena: 5/6

Wszystkie zdjęcia, włącznie z tytułowym pochodzą z materiałów promocyjnych spektaklu.

Jeden komentarz do “Lot nad kukułczym gniazdem w Teatrze Miejskim w Gdyni

Dodaj komentarz