Akcja powieści Clarke’a rozpoczyna się jakieś trzy miliony lat temu. Gdzieś w Afryce, żyją sobie małpoludy, których krótkie życie naznaczone jest strachem przed drapieżnikami i uczuciem głodu. Codziennie rano wyruszają na poszukiwanie pożywienia, wracają zmęczone i nie zawsze najedzone. Te, które nie są w stanie sobie z tym poradzić, umierają. Aż pewnego dnia, w czasie codziennej wędrówki, całkiem niedaleko swoich jaskiń, napotykają coś nowego – gładki, przezroczysty monolit. Zatrzymują się przed nim, zmuszone są poddać się mu. Po chwili są już innymi istotami. Odkrywają, że kiedy brakuje pożywienia, można je zdobyć kosztem innych, przecież wokół pełno zwierząt, które nie wchodziły im w drogę ale i nie było z nich pożytku. Teraz zdobycie pożywienia będzie łatwiejsze i będzie ono bardziej treściwe. A kiedy nie trzeba od rana do wieczora uganiać się za jedzeniem, resztę czasu i energię można poświęcić na rozwój. I tak, po trzech milionach lat, powstał człowiek, wciąż doskonalący swoje umiejętności i narzędzia. W roku 2001 zamiast kamieni i kości ma do dyspozycji statki kosmiczne i… kolejny monolit. Na księżycu odkryto anomalię magnetyczną. Na miejscu zostaje powołany zespół, który ma go zbadać. W chwili, kiedy na monolit pada promień słońca, wydobywa się z niego silny sygnał skierowany na Saturna. To trop, którym należy pójść. Odpowiednio przygotowany statek kosmiczny, ze sztuczną inteligencją na pokładzie (podwójnie sztuczną, bo jeśli źródłem ludzkiej jest monolit, to co powiedzieć o inteligencji stworzonej przez ludzkość?) wyrusza na jeden z księżyców Saturna, gdzie prawdopodobnie został skierowany sygnał. Po wielu przygodach, w tym po starciu z inteligentnym komputerem, statek dociera na miejsce. Finał to albo wyjaśnienie całej zagadki albo jej zagmatwanie, jak kto woli. To również miejsce, gdzie nasz światopogląd i wizja świata mogą się zmierzyć z koncepcją autora.
Po przeczytaniu pojawiają się pytania: Monolit to rzecz czy symbol? Sprawca monolitu jest dobry czy zły? A może nie ma dobra i zła? Może to pojęcia wymyślone przez nas? Czy aby osiągnąć kolejny etap rozwoju znowu potrzebna będzie pomoc z zewnątrz? I dlaczego ludzie? Albo raczej dlaczego małpy?
Interpretacja zakończenia, zresztą całej książki również nie jest jednoznaczna. Autor nie mówi wprost: jest tak. Przekazuje pewną wizję, a jak ją odbierzemy, zależy już od nas, od naszych doświadczeń i przekonań.
Lekturze towarzyszyły obrazy z filmu Stanleya Kubricka z 1968 roku. Film pamiętam jak przez mgłę, ponieważ oglądałam go wieki temu, ale niektóre sceny dość głęboko zostały w pamięci. Tutaj znalazłam opis realizacji filmu – rzecz bardzo interesująca, jeśli komuś podobał się film albo zwyczajnie jest fanem kina.
Wydawnictwo: Świat Książki, 1995 Tłumaczenie: Jędrzej Polak Liczba stron: 186 Forma wydania: papierowa Moja ocena: 5/6
Jeden komentarz do “Odyseja kosmiczna 2001 – Arthur C. Clarke”